Może kiedyś nadejdzie taki dzień, że będę na kadrę patrzył z przymrużeniem oka i nie będę się tak mocno emocjonował kopaniem napompowanego świńskiego pęcherza przez panów w biało-czerwonych koszulkach. Ale to jeszcze nie teraz, jeszcze nie pora na złożenie broni. O nie. Dopóki serce biało-czerwone, dopóki będę żywo interesował się meczami kadry.

No ale zacznijmy poważną rozmowę o meczu kadry z Niemcami, trzecim zespołem ostatnich Mistrzostw Świata. Chyba należy zacząć od pytania: „Czego oczekiwaliśmy?” Kierując się przedmeczowymi opiniami, statystykami i faktami (fajnie to brzmi: „Statystyki i fakty”:)) większość z nas odpowiadała, że niestety zbierzemy łomot, jakiego świat po 1939 roku nie pamięta. Podolski, Klose, Goetze. Gdzie naszym „Biedronkom Smudy” do graczy z absolutnego światowego topu?

Irytowało mnie podgrzewanie atmosfery przed tym spotkaniem. W zasadzie to było momentami śmieszne, w niektórych mediach pojawiały się stare śpiewki o Grunwaldzie i tym podobnych pierdołach, które nie mają ze spotkaniem nic wspólnego. Wszyscy nastawiali się na mecz z Niemcami tak, jakby to był mecz o mistrzostwo Europy już na czerwcowym turnieju. Owszem, mecz miał wiele podtekstów. Niemcy, Gdańsk, straszna passa, same porażki, Polacy w kadrze Niemiec, Niemiec w kadrze Polski itd. O 20:45 kibice zamilkli i przez całą pierwszą połowę modlili się o jak najmniejszy wymiar kary.

Przed meczem zajrzałem do swojego bukmachera, który za wygraną Polaków oferował 6.00 PLN za każdą postawioną złotówkę. Żeby jeszcze bardziej podkręcić atmosferę podczas meczu postawiłem 10zł na zwycięstwo polskiej drużyny. 50 złotych piechotą nie chodzi, a poza tym miałem wrażenie, że Niemcy przybyli do Gdańska jedynie w celach rozpoznawczych po zagwarantowaniu sobie awansu na Euro meczem z Austrią (6:2 – przyp. autor). Zajrzeli do Pałacyku Oliwskiego, obejrzeli starówkę, poleżeli na plaży, napili się wina i mieli wszystko w nosie. A już na pewno nie w głowie był im mecz z Polską.

Za to polskim kibicom nie w głowie był doping na meczu. Zresztą, przepraszam, nie powinienem używać słowa kibic. To co pokazali „fani” zgromadzeni na PGE Arena to absolutne zaprzeczenie pojęcia „kibicowanie”. Zupełnie nie rozumiem, jak – nawet podczas meczu towarzyskiego – można siedzieć na stadionie i nie zaśpiewać ani razu „My chcemy gola, Polacy my chcemy gola” ewentualnie po straconej bramce „Nic się nie stało, Polacy nic się nie stało”? Kiedyś na meczach, kiedy kadrze wyraźnie nie szło, kibice śpiewali hymn. I to nie w momencie, kiedy nawoływał do tego spiker. Tak po prostu, śpiewali sami z siebie. A dziś? Momentami na stadionie było tak cicho, że telewizyjne mikrofony wyłapywały pojedyncze zwroty w postaci „Sędzia chuj”. To przykre patrzeć na reprezentację, która staje się powoli towarem, a kibice są wymieniani na konsumentów. Konsumentów, którzy potrafią jedynie gwizdać kiedy niemiecki piłkarz wygłasza krótkie oświadczenie o grze zgodnie z duchem Fair-Play. Polscy kibice wielokrotnie pokazywali, że dopingiem potrafią ponieść polską drużynę do zwycięstwa i to nie jest tylko pusty slogan. Tak było chociażby w meczu z Portugalią w Chorzowie, gdzie wygraliśmy 2-1. A Ci, którzy dziś byli na stadionie w Gdańsku to nie kibice, tylko przebierańcy, którzy udają, że kibicują.

Wracając do meczu – było dokładnie tak jak przewidziałem, czyli „Niemcom się nie chciało”. Bo jak inaczej nazwać rozregulowany celownik Klosego, czy Podolskiego? Jak nazwać słabszą postawę Niemieckiego środka pomocy? Jak nazwać te sytuacje, które polskim napastnikom sprawiali niemieccy obrońcy, np. poprzez odpuszczanie Sławomira Peszki? Na Boga – Niemcy zrobili absolutnie wszystko, by Polacy do przerwy prowadzili już co najmniej 3-0. Przy niemieckiej solidności to naprawdę sporo błędów.

Po drugiej stronie boiska działo się oczywiście więcej. Polscy obrońcy z nowym kadrowiczem – Damienem Perquisem przysparzali Wojtkowi Szczęsnemu trochę atrakcji. Trochę – to jednak złe słowo. Wojtek uwijał się jak w ukropie. Jak nie Głowacki zgarnął piłkę przed Wojtkiem, to Perquis nie pokrył zawodnika w czarnej koszulce, a to Wawrzyniak poszedł na grzyby i tak w koło Macieju. Jedynym pozytywem – oprócz Szczęsnego oczywiście – w obronie był Wasilewski. Parę razy dał się objechać, ale widać, że to gracz z doświadczeniem. Oczywiście za ten mecz, czyli sprowokowanie karnego dla Niemców i czerwoną kartkę, należy winić przede wszystki Głowackiego, ale prawda jest taka, że z obroną w kadrze Franciszka Smudy ciągle jest tak jak z Polską w spotach wyborczych PO. „W budowie”.

W budowie właściwie jest cała jedenastka, ale są też pozytywy. Trzy. Szczęsny, Błaszczykowski, Lewandowski. I bardzo mnie cieszy to, że są to zawodnicy, którzy jeszcze niedawno grali w polskiej lidze, którzy NAS, kibiców reprezentują. Przestańmy marzyć, nie bądźmy źli na piłkarzy, że tylko remisują z Niemcami. Brakuje im umiejętności? Zgrania? Tracą bramki po frajersku? Trzeba wyciągnąć wnioski i mierzyć siły na zamiary. Jeśli będziemy mieć w kadrze jedenastu takich Szczęsnych/Błaszczykowskich/Lewandowskich to z Niemcami będziemy mogli przegrywać, a każdy kibic będzie dumny z drużyny narodowej. Do pokonania Niemców – wbrew temu co wypisują portale sportowe i jutrzejsze gazety – nie zabrakło kilkudziesięciu sekund. Zabrakło umiejętności. I prawdziwych kibiców.